Dotarła do mnie wiadomość o śmierci mojego profesora od fletu. Jaki był Adam Łazarewicz? Zdecydowanie nie prowadził mnie za rękę, nie narzucał swojego zdania, ani jedynej "właściwej" interpretacji utworu, pozostawiając mi sporo przestrzeni do własnych poszukiwań. Niekiedy brakowało mi jego kierownictwa, z czasem jednak zauważyłam, że mogę uzyskać odpowiedź na każde zagadnienie, lecz najpierw muszę zadać pytanie. Inicjatywa bowiem musiała wychodzić ode mnie. W gruncie rzeczy czy nie na tym właśnie polega bycie inspiracją? Na wzniecaniu głodu odkrywania, motywowaniu do wyciągania wniosków i pozwalaniu na stawanie się lepszym?
czwartek, 30 czerwca 2022
Przemijanie w kolorze chabrów
niedziela, 27 lutego 2022
Magiczny domek
Jeżeli
porcelana to wyłącznie taka
Stanisław
Barańczak
Jeżeli
porcelana to wyłącznie taka
Której nie żal pod butem tragarza lub gąsienicą czołgu,
Jeżeli fotel, to niezbyt wygodny, tak aby
Nie było przykro podnieść się i odejść;
Jeżeli odzież, to tyle, ile można unieść w walizce,
Jeżeli książki, to te, które można unieść w pamięci,
Jeżeli plany, to takie, by można o nich zapomnieć
gdy nadejdzie czas następnej przeprowadzki
na inną ulicę, kontynent, etap dziejowy
lub świat
Kto ci
powiedział, że wolno się przyzwyczajać?
Kto ci powiedział, że cokolwiek jest na zawsze?
Czy nikt ci nie powiedział, że nie będziesz nigdy
w świecie
czuł się jak u siebie w domu?
* * * * *
Sporo mówi się ostatnio o konieczności rozmawiania z dziećmi na temat wojny. Pamiętam, że jako dziecko bardzo bałam się konfliktów zbrojnych i kataklizmów. A także ciemności i ciasnych przestrzeni, ale zdecydowanie najbardziej inwazji militarnych. Syn mojej przyjaciółki ma podobnie. Szczególnie poruszają go skutki bombardowania. Któregoś razu zaskoczył swoją mamę pytaniem:
- Czy bomba rozwaliłaby sklep?
- Tak, synku.
- A czy bomba rozwaliłaby
przedszkole?
- Tak, synku.
- A nasz domek, czy nasz domek
też by rozwaliła?
- Tak, synku, nasz domek też…
Wtedy chłopiec wymyślił, że
zbuduje magiczny dom, który może się przemieszczać i którego żadne bomby nie
zniszczą. W razie wojny schroni się tam wraz z bliskimi.
Zadziałał naturalny mechanizm
obronny, strategia umysłu, który musi stworzyć sobie skrawek bezpiecznej
przestrzeni, by przetrwać. Problem nie znika, ale rzeczywistość zostaje
zniekształcona, co pomaga oswoić się z jakąś jej cząstką. Tego typu mechanizmy
obronne nie są wyłącznie domeną dzieci. My, dorośli, też lubimy mieć jakiś
awaryjny bufor, nawet jeśli jest on tylko pozorny, czego niejednokrotnie
jesteśmy całkiem świadomi. Zastanawiam się czy wiara w Boga i życie pozagrobowe
nie jest jakąś jego formą. Perspektywa ponownego spotkania pomaga zaakceptować
rozłąkę. Dzięki przekonaniu o nieśmiertelnej duszy rozstanie staje się pożegnaniem tylko „do czasu”…
Mój zamknięty w swoim wnętrzu
syn na swój sposób wolny jest od otaczającej go rzeczywistości. Dla przykładu –
nie porównuje się z innymi dziećmi, nie analizuje w co są ubrane, jakie mają
zabawki, ile zarabiają ich rodzice. Nie potrafi myśleć abstrakcyjnie, liczy się
dla niego tylko tu i teraz, co
paradoksalnie niejednokrotnie go chroni. Nie porozumiewa się werbalnie, a jego
rozumienie mowy ogranicza się do stale powtarzalnych komunikatów, jak zgaś
światło, ściągnij buty, podaj… Wojna,
to pojęcie obce i nieznane mu. Zauważyłam jednak, że nie zawsze musi znać słowa,
by rozpoznać nastrój jaki dany termin ze sobą niesie. Niczym gąbka chłonie moje
emocje, mój lęk. Nieświadomy przyczyny i skutków, nasiąka atmosferą
okoliczności. Minionej nocy obudził się, przybiegł do mnie i wtulił tak mocno jak
nigdy. Zdawał się być przerażony. Nie wie co to jest wojna, kto to jest Putin,
gdzie leży Ukraina (że w ogóle coś takiego jak „państwo” istnieje), ale wyczuwa,
że ma powód do strachu. Nałykał się go ode mnie. Szkoda, że nie mogę go
uspokoić słowami, tych bowiem nie przyswaja, a żeby przekazać mu spokój emocjami
najpierw sama muszę go odzyskać. Tylko jak…
Mam pewną Koleżankę, z którą
nagminnie obiecujemy sobie to, co niemożliwe – że wszystko będzie dobrze.
Składanie takich deklaracji jest oczywistym absurdem, niepodobna bowiem robić
nadzieję na coś, co absolutnie wymyka się spod naszego wpływu, jak choćby zdrowie,
pokój i ład na świecie, książę z bajki, wieczna młodość, nieśmiertelność
ukochanych osób itd. Skądinąd, z lubością to czynimy, czerpiąc wzajemną
satysfakcję z iluzorycznego mamidła.
Jednak tym razem, w obliczu
bestialskich działań Putina i jego dalszych gróźb, hipnotyzowanie się myślą, że
wszystko będzie dobrze, nie działa. Jestem nad wyraz oporna na to iście
życzeniowe pozytywne myślenie. Wybacz mi „partnerko od umysłowego laudanum”.
Czyżbym „wydoroślała”? Jeśli na tym polega dorosłość, ogłaszam wszem i wobec,
że w takim razie nie chcę być dorosła! Chcę zbudować magiczny domek, schować
się w nim ze wszystkimi, których kocham i przenieść się tam, gdzie nie będzie
wojny.
czwartek, 24 lutego 2022
Jutro słońce wzejdzie i tak…
24 II 2022
Tego dnia obudziłam się jeszcze przed świtaniem, wcześniej
nawet niż mój mały ranny ptaszek. Spojrzałam w telefon. Było tuż po czwartej.
Planowałam jeszcze na chwilę przysnąć, komunikat aplikacji newsowej zadziałał
jednak mocniej niż zimny prysznic. Rosja zaatakowała Ukrainę. Ta
informacja zdominowała mój umysł, destabilizując na resztę dnia. Jak odtąd będzie
wyglądać nasze życie? Czy nie znajdziemy się na celowniku jako następni?
Wiedza jest ograniczona. Wyobraźnia – przeciwnie. Jej oczami już widziałam nas
uciekających z całym dobytkiem w walizkach. Spojrzałam na swoje piękne, białe
pianino. Przepadnie, podobnie jak reszta planów na przyszłość. Cofnęłam się do
początków pandemii. Przypomniałam sobie puste półki i skwitowanie mojego
pytania o ulubione chrupki Antka stwierdzeniem, że to nie jest produkt
pierwszej potrzeby, toteż nie będą go zamawiać. Na nic zda się makaron. Autystyczna wybiórczość
pokarmowa silniejsza jest nawet od głodu. Zresztą. Rosja raczej nie zdecyduje
się na takie poszerzenie działań militarnych. Fantazja nadto mnie poniosła.
Lecz czy na Ukrainie nie ma takich „Antosiów”, jak mój... i z pewnością nie
jedno marzenie nie zmieści się do walizki.
Przede mną jeden z kilku dni w roku, kiedy nie liczę
kalorii, folgując sobie żywieniowo do woli, do pobliskiej cukierni udałam się
jednak jakoś bez entuzjazmu. Mam pieścić swoje podniebienie, podczas gdy tuż za
granicą moja abstrakcja znaczy czyjąś rzeczywistość?
Pozostaje modlić się o pokój. Tylko jak, gdy wiary brak; gdy
ta zdaje się być absurdem. O co zresztą miałabym się modlić? Czy ingerencja
Boga nie stoi w sprzeczności z wolnością daną człowiekowi? Irracjonalnym
byłoby oczekiwać, że Bóg złapie Putina za rękę. Hitlera też nie
powstrzymał. Nie taka zresztą Jego rola. Nie traktuje nas jak dzieci
do komenderowania, ale jak dorosłych, a dorosłość ma swoje prawa.
Odpowiedzialność, konsekwencje wyborów własnych ...i cudzych...
Kiedy odbierałam Syna ze szkoły, poczułam powiew wiosny.
Ludzkie dramaty jej nie dotyczyły. Ptaki ćwierkały niosąc nadzieję na przekór
wydarzeniom poranka. Tak... Słońce wschodzi, gdy matki tracą dzieci,
gdy mężczyźni tracą żony, gdy kraje pustoszy wojna (…) Nawet jeśli jesteśmy
absolutnie przekonani, że to koniec świata, nazajutrz słońce wzejdzie i tak (Taylor
Jenkins Reid, Rozstańmy się na rok).
Zaledwie dwa lata wcześniej, tuż przed tym jak świat stanął
na głowie z powodu koronawirusa, mój „tłusty czwartek” wyglądał całkiem
beztrosko...
20 II 2020
Osiedlowy sklep Biedronka, godz. 9. Ustawiam się w długiej
kolejce. Tuż za mną lokuje się starsza Pani. Wścibsko zagląda na dno mojego
koszyka i zdziwiona, że zamiast pączków szarpnęłam się w lutym na truskawki,
konstatuje, że sama ma 3 chłopów w domu, czym za pewne chciała usprawiedliwić
się przede mną (lub przed samą sobą) z 3 toreb tłustych oponek. Nagle, ni z
gruszki ni z pietruszki, proponuje, że zaśpiewa mi piosenkę (melodia znana,
tekst własny). Pozostali klienci obserwują ten teatrzyk zszokowani nie tylko
odważną Panią, ale - może nawet bardziej - mną, tak żywo zainteresowaną.
Przyznaję - wykonanie perfekcyjnie czyste! Przechodzimy na temat psów, a
nastepnie ..kanarka, którego straciła 10 miesięcy temu. W międzyczasie moje
zakupy zostają podsumowane i mogę odejść. Z jakiegoś powodu jednak tego nie
robię. Starsza Pani patrzy zdziwiona, że wciąż stoję, ja zaś ze spokojem i
absolutną powagą oświadczam, że przecież nie skończyła opowiadać mi o kanarku.
I tak rozmawiamy jeszcze pół godziny przed sklepem. Też jest muzykiem i też ma
niepełnosprawnego syna, jej matka popełniła samobójstwo, jej mąż odciął nogę
ich kanarkowi, ona sama jest morsem. Opowiada mi jak w młodości dawała prywatne
lekcje muzyki, a z dziurawego dachu kapała woda na uczniów, ile zaoszczędził
jej syn i jakich długów narobił drugi..
Miałam zaplanowany dzień co do minuty. Zakupy, granie, ogarnięcie mieszkania dla odwiedzających mnie dzisiejszego dnia, jak również sączenie kawy i delektowanie się w spokoju śniadaniem.. ale niech tam! Mój syn uczy mnie, że świat, to coś więcej niż cienka strużka przede mną; więcej niż tylko moje sprawy. Jego droga do przedszkola nie jest zwykłą drogą. Zadziera głowę mocno do góry i patrząc w niebo gna na oślep przed siebie; radośnie kręci się wokół własnej osi lub po prostu idzie tyłem; chodzi po krawężniku, czasem z niego spada, co niezmiernie go bawi; dotyka każdej rośliny, bada ich faktury; śmieje się do siebie - z niczego konkretnego, po prostu cieszy się byciem, przestrzenią, wolnością. Czasem zastyga w bezruchu, po czym rozpędza się, niczym liść wprawiony w ruch podmuchem wiatru. Bywa, że w tym wszystkim obiję się o jakiegoś człowieka, który nawet tego nie zauważy, gdyż jego świat, to owa cienka strużka przed nim - nie rozgląda się na boki; do pracy, do sklepu, do domu..
Wykonałam wszystko, co zaplanowałam. I Ty też wszędzie zdążysz. Paradoksalnie właśnie wtedy, gdy się zatrzymasz..
24 II 2022
A jutro słońce wzejdzie i tak…
piątek, 11 lutego 2022
W pułapce wnętrza
sobota, 5 lutego 2022
Kościół gorszący
Czym jest dla mnie wiara, czym chrześcijaństwo, czym Kościół, kim Jezus. Co zawiera się w tych hasłach. Z całą pewnością nie są one tylko pustymi sloganami, ale w moim życiu wartością szczególną. Nie jakąś tam sentymentalną i dziecięcą, jak wiara w przeciskającego się przez komin Świętego Mikołaja. Lecz wiążą się ze świadomym wyborem.
Można powiedzieć, wartości te odziedziczyłam w spadku; to właśnie rodzina jako pierwsza pokazała mi, że w wierze i religii nie chodzi o doktrynę i ślepe zachowywanie zasad, ale o bycie człowiekiem, po prostu człowiekiem. Odkąd pamiętam, w moim domu nie było tematów tabu. Nieustannie toczyło się dyskusje, podawało w wątpliwość niezaprzeczalne kwestie – po to, by wybierać świadomie, nie bezmyślnie, „za tłumem”. Celem formacji młodego człowieka nigdy nie było wgranie w niego mechanizmu ślepego posłuszeństwa, lecz przygotowanie go do samodzielności i odpowiedzialności. Jako nastolatce nie mówiono mi o której godzinie mam wrócić w domu, a jeśli potrafiłam podać sensowny argument, wolno mi było – w drodze wyjątku – pójść na wagary. Ufano mi i traktowano jak człowieka zdolnego do podejmowania wyborów – lepszych, bądź gorszych, ale zawsze z założeniem, że będę ponosić konsekwencje własnych decyzji. Bez wątpienia, by dać mi ów kredyt zaufania, najpierw trzeba było umocnić we mnie kapitał mądrości, roztropności i wrażliwości. Temu służyły wszystkie rozmowy, czytanie Biblii od najwcześniejszych lat i opowiadanie o Bogu w sposób pozwalający się Nim zachwycić. Krok po kroku pokazywano mi piękno określonej drogi – wszak wychowanie obejmuje również kształtowanie konkretnych postaw i wzorców zachowań – lecz potem odważnie pozwolono mi samej odkryć Prawdę, pójść za Nią i być Jej wierną z własnego, nieprzymuszonego wyboru. Bo w moim domu tolerancji nie było tylko dla jednego – dla bezrefleksyjnego przechodzenia przez życie.
Moja szeroko pojęta rodzina łączy w sobie mniej lub bardziej wiernych katolików, sceptycznych agnostyków i zagorzałych ateistów. W naszych szeregach mamy również geja i osobę transpłciową. Wspólnym mianownikiem dla tego, co – zdawać by się mogło – powinno dzielić jest szacunek, który sprawia, że jesteśmy prawdziwie razem. Najbardziej ortodoksyjną w wierze była moja nieżyjąca już babcia. Jeżeli ktoś obierał drogę, która według jej systemu wartości nie była tą najlepszą, nie omieszkała wyrazić swojej opinii. Jak każdy miała prawo mówić na głos o tym, w co wierzy i czym żyje, ale w żaden sposób nikogo nie wykluczała. Mam taką gorzką refleksję, że kościoły są dziś puste, a u mojej babci co niedzielę było gwarno. Do samej śmierci nas ewangelizowała. Jej świadectwo, a także świadectwo moich rodziców, nauczyło mnie dawania bez patrzenia na to, co dostanę w zamian, poświęcenia dla drugiego człowieka, nawet wtedy, gdy jest mi to „nie na rękę”, dzielenia się tym, co mam, nawet jeżeli nie mam prawie nic. Nauczyło mnie też bycia prawdziwą, odważną i wdzięczną. W końcu przywiodło mnie do skończenia studiów teologicznych i fascynacji Jezusem, którego umiłowałam i wybrałam na swojego Boga. Miałam wokół siebie ludzi, którzy własnym życiem dawali świadectwo piękna i sensu katolickiej wiary, którzy byli w tej wierze spójni, szczerzy i prawdziwi, chociaż niepozbawieni słabości.
Kościół winien być jak dom rodzinny – przygarniający. Mówi się, że jest powszechny, że miejsce w nim jest dla każdego. Czy jednak na pewno? Czy dla osób homo- i transseksualnych również? Nie twierdzę, że należy zmienić nauczanie Kościoła dotyczące małżeństwa i rodziny, lecz powiedzmy sobie szczerze – rzucane z niejednej ambony hasła o „tęczowej zarazie” są jak eksmisja z domu; są odrzucaniem, co więcej – odrzucaniem w imię Boga. W imię Boga, który nigdy nikogo nie odtrącił. Kościół, podobnie jak rodzina, oddziałuje na swoich wiernych, kształtuje w nich pewne postawy. Dobrze, gdyby było to wychowywanie do samodzielnej refleksji. Niestety, wskutek sukcesywnego prezentowania oblicza Boga-selekcjonera, jednocześnie zaś promowania obrazu kleru, który „zawsze ma rację”, nie tylko sami hierarchowie stają się skłonni do „zamiatania brudów pod dywan”, ale i świecka część wspólnoty nie zawsze chce dawać wiarę skrzywdzonym. Zabieranie głosu przez osoby medialne, w szczególności duchowne, zbyt często skutkuje w ostatnim czasie (słuszną) kpiną. Co gorsza, takie swoiste expose, będące niejednokrotnie wyrazem braku kompetencji i wrażliwości oraz niezrozumienia tematu, częstokroć uderza w skrzywdzone osoby, których zagadnienie bezpośrednio dotyczy. Nie mam tu na myśli wyłącznie problemu nadużyć seksualnych, czy też zbytniego zaangażowania księży w politykę (konkubinat państwa i Kościoła, to osobna, niebagatelna kwestia). Wśród duszpasterzy nie brak internetowych rekolekcjonistów, którzy zdążyli wyrobić sobie dobrą renomę krzepiącym słowem. Bywa jednak, że w pewnym momencie swoim autorytetem zaczynają „podawać do wierzenia” osobiste poglądy, nierzadko będące przejawem religijnego fundamentalizmu, czy nawet wręcz fideizmu dezawuującego niezaprzeczalne zdobycze nauki w dziedzinie rozwoju człowieka. Wtedy struktura hierarchiczna, stanowiąca konstrukcję organizacyjną Kościoła, a charakteryzująca się wyraźną linią podporządkowania, winna zadziałać jak dobre narzędzie do redukcji oddziaływania tych, którzy swoimi publicznymi wystąpieniami wystawiają chrześcijaństwo na pośmiewisko. Tyle że tak się nie dzieje, zaś wśród odbiorców nie brak przyklaskujących tego rodzaju wypowiedziom. To ci sami, którzy zatykają uszy na krzyk ofiar przemocy seksualnej, bo myśl, że udziałem osoby konsekrowanej mogłoby być aż tak wielkie zło, obróciłaby w gruzy ich religijne życie.
Nie utożsamiam religijności z życiem duchowym. Można przez całe życie być człowiekiem religijnym i nawet nie otrzeć się o duchowość. Kiedy spotykam się z bezwzględną, skostniałą, niemiłosierną i oceniającą postawą wśród szeregowych katolików, zastanawiam się, czy to nie zasługa pseudo-duchowej formacji, którą otrzymali w trakcie katechezy szkolnej oraz tej z ambony. I o to również mam żal do Kościoła – o kształtowanie postawy religijnej, a tak mało duchowej; o czynienie z ludzi niewolników Boga. Gdyby Bóg chciał mieć niewolników, nie dałby człowiekowi wolnej woli. Pomóżcie ludziom być po prostu ludźmi, a sami odkryją jak piękne i mądre jest w swej istocie chrześcijaństwo. Weźmy chociażby Dekalog, stanowiący zgoła uniwersalne prawo naturalne. Miej swój system wartości i żyj w zgodzie z nim; szanuj rodziców; szanuj ludzi; jeśli masz coś przeciw komuś, powiedz mu to w twarz, a nie za plecami; nie kradnij; nie zabijaj; nie krzywdź; nie traktuj drugiego człowieka i jego cielesności instrumentalnie; nie traktuj tak również siebie; bądź wierny i lojalny. Życie według powyższych zasad niepodważalnie przynosi wolność i spokój, dokładnie tak, jak powiedział św. Paweł – ku wolności wyswobodził nas Chrystus (Ga5,1). Ale to samo można przekazać w zupełnie inny sposób. Nie wolno Ci tego, nie wolno tamtego, musisz to… I wtedy religia jest jak zniewolenie. A wystarczy przenieść akcent na realizację miłości, bo czyż nie tym są właśnie Przykazania Boże – konkretyzacją pozostawionego nam przez Jezusa wezwania do miłości Boga i bliźniego? Zbyt często można odnieść wrażenie, że wiara, to przede wszystkim moralność. Tymczasem chodzi o żywy kontakt człowieka z Bogiem, o to, by przekroczyć prawo i dojść do rdzenia, doświadczyć treści. Właściwa formacja duchowa, to taka formacja, która daleka jest od ślepego przyjmowania prawd głoszonych przez ludzi – nawet tych obdarzonych największym autorytetem. To praktyka świadomego wyboru, poprzedzonego również pewną dozą krytycznego myślenia (nie mylić z krytykanctwem). Wierni, którzy jej nie otrzymali, mogą czuć się zagubieni w obecnym moralnym chaosie (co innego głosimy, czym innym żyjemy).
Skala, jaką przybrały przestępstwa na tle seksualnym wśród kleru, statystyki, które mówią o tym, że nawet 15 % księży ma dzieci, zatrważająca liczba biskupów traktujących swój „święty urząd” jako „świetny biznes” do dorobienia się (choćby pałacu na emeryturze), deklamatorzy sloganów, o których Jezus mówił: Biada wam, uczeni w Piśmie i faryzeusze, obłudnicy, bo zamykacie królestwo niebieskie przed ludźmi. Wy sami nie wchodzicie i nie pozwalacie wejść tym, którzy do niego idą (Mt 23, 13) – wszystko to sprawia, że chociaż nie straciłam wiary w samego Boga, powoli tracę wiarę w Jego obecność w Kościele. Czuję się niczym dziecko, które musi patrzeć na matkę krzywdzoną przez ojca; na matkę, która nie potrafi brutala wyrzucić za drzwi, lecz pozwala, by ten krzywdził i ją i ich dzieci. Wobec niemocy matki dziecku pozostaje tylko z żalem opuścić i jedno i drugie – toksycznego ojca, a także matkę oraz rodzeństwo, których wcale zostawiać nie chce. Bo Kościół jest, a przynajmniej powinien być dla nas jak bezpieczny dom. Tego pragniemy, oczekujemy, a nawet – w imię Chrystusa – wręcz żądamy!
Myślę, że gdyby Jezus pojawił się dziś na ziemi, powywracałby stoły na niejednej księżowskiej imprezie, jak onegdaj w świątyni. Kościół traci wiarygodność przez to, że nie potrafi konsekwentnie się oczyszczać. Ukrywanie prawdy i udawanie w imię nie-gorszenia, że zło go nie dotyczy, bo przecież jest święty, prowadzi do jeszcze większego zła i zgorszenia. Świętość Kościoła winna wyrażać się w jego klarowności. Tylko w ten sposób może odbudować zaufanie i autorytet. Coraz częściej mówi się o dwóch Kościołach, lecz dystansowanie się od tego, co nie należy do Jezusowego nauczania, a mimo to wychodzi z ust ludzi Kościoła i to nierzadko zajmujących wysokie pozycje w samej jego strukturze, to jednak za mało. Warto szukać przestrzeni i parafii, która będzie nas wewnętrznie budować, w której będziemy czuć się pokrzepieni, również słowem ludzkim. Ale to nie załatwia sprawy – znaleźć swój spokojny kąt i udawać, że w drugim pokoju nie dzieje się dramat. Świadomość istnienia dobrych i „fajnych” księży nie wystarczy. Kościół musi być jeden – z jednego kawałka. Jeśli w jakiejś części swojego Ciała sprzeniewierza się deklarowanym ideom, a jednocześnie w porę nie amputuje zatrutego elementu, trucizna, niczym gangrena, rozprzestrzenia się czyniąc martwym cały Organizm. Uczciwym się jest lub nie jest. Nie można być uczciwym po części. To rozdwojenie, ten brak spójności sprawia, że Kościół przestaje być autentyczny, przestaje jawić się jako depozytariusz Sprawiedliwości, Prawdy i Dobra. Próby kamuflażu prawdy są jak odbieranie nam inteligencji, są pozbawianiem nas możliwości racjonalnego osądu rzeczywistości. Wstyd mi wobec niemocy i tchórzostwa hierarchów, którzy dawno powinni oczyścić swoje struktury z wilków w owczej skórze. Nie przyjmuję roli oskarżyciela. Wypowiadam się z pozycji dziecka, które przestało czuć się bezpiecznie w swoim domu. Nie oczekuję od Kościoła świętości rozumianej jako bezgrzeszność. Domagam się natomiast uczciwości; tego, by stanął w prawdzie wobec siebie i swoich wiernych, by nieustannie korygował kierunek, w którym zmierzać powinien. W przeciwnym razie stanie się niczym smutny, opuszczony dom. Jeżeli Kościół ma się podnieść, musi zająć jednoznaczne stanowisko wobec zła, a także podjąć konkretne i konsekwentne działania zmierzające do wyeliminowania haniebnych czynów ludzi w swoich szeregach. Czy Kościół jest gotowy zapłacić za swoje błędy? Przyznać, że w wielu przestrzeniach nie żyje zasadami, które głosi? Naprawić normatywny chaos i zgorszenie, którego sam jest twórcą?
wtorek, 18 stycznia 2022
Bilans sentymentalny
Połowa stycznia za nami, ehca noworocznych postanowień już prawie przebrzmiały, a jeszcze nie było podsumowania starego czasu. A zatem...
W minionym roku: