Z radością oznajmiam, że Adam Madulski - autor blogu Subiektywnie - nominował mnie do Liebster Blog Award. To moje pierwsze wyróżnienie, zatem jako młodą blogerkę cieszy niejako podwójnie.
Zamiast zwyczajowych jedenastu pytań Adam poprosił nas o napisanie posta. Czemu zadość niniejszym z przyjemnością czynię.
Święta za pasem, tłumy w centrach handlowych, w domach porządki i gromadzenie zapasów na wielkie gotowanie. Wkrótce większość z nas zasiądzie do wigilijnej wieczerzy przy suto zastawionym stole - koniecznie dwanaście potraw. Czemu zawdzięczamy tę tradycję? Pierwotnie dwunastu daniom odpowiadało dwanaście miesięcy. Poszczególne dania stanowiły niejako podziękowanie za każdy miesiąc z osobna. Później pojawiła się symbolika apostolska. Oczywiście wszystkiego obowiązkowo trzeba spróbować, by w nadchodzącym roku niczego nam nie zabrakło.
Znaczna część świętujących niezmiennie zachowuje tę tradycję. Zastanawiam się nad sensem powyższego. Szaleństwo zakupowe, gorączka w kuchni, by następnie nie zjeść nawet połowy. Czy ktoś kiedyś przygotował i wystawił tyle, ile jest w stanie spożyć? (Chociaż nie wątpię, że poniektórzy apetyty mają imponujące.) Jestem wręcz przekonana, że spora część pieczołowicie sporządzonych wiktuałów wyląduje w odpadach "mokrych".
A gdyby tak odpuścić - sobie i innym? Do dziś przeżywam traumę, kiedy teściowa albo babcia upiera się, że koniecznie wszystkiego muszę spróbować, nawet jeśli zwyczajnie nie mam na to ochoty. W moim domu rodzinnym uzgadniamy wcześniej co chcielibyśmy zjeść i dochodzimy do konsensusu, w którym na stole pojawia się maksymalnie pięć potraw. Zapewniam, że wszyscy są zadowoleni i - co ważne - najedzeni!
Przychodzi mi na myśl rozwiązanie dla tych, którzy nie potrafią przygotować wigilii inaczej, niż "dla pułku wojska". Proponuję wypełnić dom tymi, którzy te dobrodziejstwa z radością pochłoną. Tak, by pusty talerz nie stanowił li tylko pustej tradycji. Zdaję sobie sprawę z tego, że zaproszenie do domu obcej, bezdomnej osoby, to nie takie hop siup! Obawy o to, czy ktoś nie wykorzysta naszej gościnności są w pełni zrozumiałe. Ponadto ciężko mówić o zasiadaniu do wieczerzy bez udostępnienia osobie z ulicy prysznica i świeżych ubrań, których - bynajmniej - nie ściągniemy z niej po kolacji. Do tego dochodzą wszy, pchły, oraz inne przypadłości - od których taki bezdomny z pewnością wolny nie jest. To wszystko wymaga ogromnej logistyki i mało kto jest w stanie się na to zdobyć.
Nie postuluję jednak aż tak dalece posuniętej ofiarności. Może całkiem bliziutko - ot, dwa piętra niżej albo w klatce obok - mieszka samotna osoba lub biedna rodzina, której warto podarować coś wyjątkowego. Świąteczną kolację tudzież własne towarzystwo na ten uroczysty wieczór. Chodzi o to, by nie zatracić prawdziwego - duchowego(!) - wymiaru Świąt Bożego Narodzenia. O co nietrudno w tej niepotrzebnej, stanowczo przesadzonej krzątaninie. Jak pisał wstrzemięźliwy mnich Ewagriusz: Pragnąc więc czystej modlitwy (...) panuj nad żołądkiem. Umiarkowanie jest murem strzegącym sposobu życia, kształtowaniem charakteru (...) tchnieniem życia dla duszy. Bowiem to, co w mym poście ze wszech miar chciałam skrytykować, zwie się przesadą właśnie.
Dziękuję Lumen za wzięcie udziału w zabawie. Pominęłaś własne nominacje - celowo?
OdpowiedzUsuń