środa, 14 kwietnia 2021

Wehikuł czasu

Wciśnięta w kanapę, szczelnie opatulona w koc, w chłodny poniedziałek wielkanocny, który w tym roku spędzałam u mamy, zwróciłam uwagę na małą szufladkę w stole. Stole, który trafił tu z mieszkania moich dziadków. Doskonale pamiętam tę zakazaną skarbnicę kolorowych pisaków i notesów, a także emocje towarzyszące zaglądaniu doń ukradkiem, jeszcze za czasów, gdy stół znajdował się u pierwotnych właścicieli. Bez namysłu rzuciłam się w jej kierunku. Dawna ekscytacja odeszła wraz ze śmiercią dziadków, pojawił się natomiast sentyment i wzruszenie. Pożółkłe zeszyty, wypisane flamastry, temperówka z żyletką... Na tamte czasy - prawdziwe klejnoty. Chwyciłam niewielką stertę papierów zamotaną gumką, która zresztą dawno straciła swoją elastyczność. W powietrzu zaczął tańczyć kurz, a nozdrza zaatakowała specyficzna woń starych kartek. I coś jeszcze. Coś, czego nie potrafię nazwać, ale bezbłędnie identyfikuję to jako swoisty zapach mieszkania moich dziadków.

Otworzyłam malutki kajecik. Jego zawartość kryła w sobie spis lektur potrzebnych do matury, notatki z historii, a także listę książek przeczytanych już przez babcię Alicję w roku 1949 i 1950, co przypadało na 20 i 21 rok jej życia. 61 pozycji! Inny zeszyt obejmował zapiski budżetu. Każdy zakup wyliczony w szczegółach. Margaryna, bambosze dla Kazia, paczka dla rodziców... a pod spodem, pod kreską, dopisek: "i nic nie zostało". Jeszcze kilka zdjęć i listów od przyjaciółki, które pokazują jak głębokie relacje miała z ludźmi. Zastanawialiśmy się ostatnio czy babcia czuła się szczęśliwa i spełniona. Czy w jej życiu codziennym, wypełnionym po brzegi domowymi obowiązkami żony i matki czwórki dzieci, było jeszcze miejsce na ambicje, marzenia, na książki...

Dziś mijają trzy lata odkąd nie ma Jej z nami. Odeszła krótko po Wielkanocy. Odeszła tak, jak żyła - skromnie, po cichu, bez wielkiej pompy, za to w otoczeniu tych, dla których stanowiła serce rodziny. Była mi najbliższą, po mamie, osobą. Całkiem niedawno sprzedaliśmy jej mieszkanie. Przez kilka lat stało niezamieszkane, ale nawet w tym stanie opuszczenia wywoływało we mnie wspomnienia. Było duszą mojego dzieciństwa, młodości i jakiejś części dorosłości. I choć dziadków dawno już z nami nie ma, póki nieruchomość po nich pozostawała dostępna, fakt, że to już koniec, absolutny koniec, można było jakoś odsuwać i trochę się oszukiwać. Te dzikie cztery kąty stały się dla nas - rodziny - swoistym "ołtarzykiem". Zgodnie przyznaliśmy, że po sprzedaży mieszkania poczuliśmy jakby babcia i dziadek umarli raz jeszcze, tylko tym razem już nieodwołalnie i totalnie.

Jeszcze niedawno bez wiary w życie pozagrobowe trudno byłoby mi pogodzić się ze śmiercią ukochanych osób. Dziś myślę, że dla mojego obecnego życia to, czy się jeszcze kiedyś spotkamy, nie jest już tak ważne (moja wiara przeszła na wyższy poziom albo przeciwnie - zagubiłam ją). Dziś te wszystkie zmarłe, bliskie mi osoby, żyją po prostu we mnie, w mojej teraźniejszej pamięci. Zastanawiam się czy żywymi czyni je moja wiara, czy raczej tęsknota. Jednocześnie dotkliwie odczuwam jak bardzo namiastkowe jest to życie, jak nie odpowiada mojemu pragnieniu żywej relacji z nimi!
Z namaszczeniem schowałam plik kartek i zeszytów z powrotem do szuflady. Zajrzę tam jeszcze nie raz.
Będzie mi wehikułem czasu.























4 komentarze:

  1. To niezwykłe, jak wiele wspomnień i emocji mogą przywołać prozaiczne, zwyczajne rzeczy, jakimi moga być nosnikami pamięci. Twoja Babcia Basiu z pewnością była niezwykłą osobą.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak naprawdę każdy z nas ma w sobie tę niezwykłość, trzeba tylko wyruszyć w podróż i szukać, tak w sobie, jak i w innych! Pozdrawiam Cię serdecznie :-)

      Usuń
    2. Tak, każdy z nas jest niezwykłością. Odpozdrawiam równie serdecznie:)

      Usuń