Przedostatni post, traktujący o modelach kobiecości na przestrzeni wieków, wzbudził wśród moich koleżanek żywą dyskusję. Można powiedzieć, że trafił w czułe żeńskie struny. Temat piękna i jego standardów bez wątpienia należy do emocjonujących, choćby dlatego, że dotyczy każdej z nas. Której z kobiet nie zależy na byciu odbieraną jako atrakcyjną? Z pewnością znajdą się takie, którym zależy bardziej i o wiele więcej dla owego celu poświęcą, jak i takie, które - dla poklasku płci przeciwnej - przysłowiowych włosów z głowy rwać nie będą. Jednak nie wierzę, by komuś zupełnie obojętny był wygląd i postrzeganie swojej osoby przez innych. Możemy mieć różne hierarchie wartości, stąd jedna postawi na seksapil, inna na styl i klasę, a jeszcze inna na intelekt, ale każda z nas w jakiś sposób chce być interesująca. Problem pojawia się wtedy, kiedy w kwestii owej siły przyciągania stajemy ze sobą w konkury. Jeżeli jedna dla efektu odsłoni trochę ciała, to druga odkryje więcej. Ponieważ z gołym biustem po ulicy (jeszcze) paradować nie wolno, następna pójdzie nie w ilość, ale w jakość. Tak własnie rozpoczęła się era wypełnionych silikonem staników. Ups.. Sztuczna pierś przecież go nie potrzebuje. I bez niego sterczy jak nadęty balon, tudzież piłka do koszykówki. Nigdy nie zmienia kształtu i jest twarda jak biceps Pudziana. Po prostu nie do zdarcia! Kobieta obdarzona naturalnym dużym biustem nie może sobie pozwolić na luksus chodzenia bez stanika. Powiedzmy też otwarcie - jeśli widzimy filigranową pannę, o ciele tancerki, z biustem gwiazdy porno, to prawdopodobnie jest on podrobiony. Oczywiście w przyrodzie zdarzają się i takie przypadki, ale są niezwykle rzadkie. Problem w tym, że świat lansuje nam takie parametry jako normę, wpędzając w kompleksy damskie gremium. Jednak zapewniam Was, drogie Koleżanki, że większość mężczyzn woli się przytulić do małej, lecz ciepłej i poddającej się dłoni piersi, niż do zimnego, twardego balona... Osobiście jestem posiadaczką piersi skromnych rozmiarów i chętnie "przyjęłabym" jeden numer więcej, jednak nie za cenę sztuczności! Skoro tak mnie natura uposażyła, taką się będę światu prezentować. Skądinąd akceptacja tegoż wcale nie jest łatwa. Zewsząd otaczają mnie "ideały" z perfekcyjnymi sylwetkami. Trudno się od tego zdystansować. Tę, swego rodzaju walkę o siebie i SWOJĄ kobiecość, prawdopodobnie przyjdzie mi toczyć do końca życia.
Jako nastolatka byłam szczupłą dziewczyną, a mimo to, wskutek narzucanych zewsząd młodemu umysłowi wizji "wieszaków" z wybiegów, wciąż wydawało mi się, że jestem za gruba. Zaczęłam się odchudzać. W krótkim czasie moja sylwetka stała się podobna do tych z Oświęcimia. Pamiętam, jak przeglądałam książki kucharskie, sycąc się jeno widokiem potraw lub ich aromatem. Wąchałam namiętnie chleb, lecz go nie kosztowałam. Mój zaledwie epizod anorektyczny trwał niespełna trzy miesiące, za to leczenie zaburzeń jedzenia trwało kilka lat. W pewnym sensie anorektykiem - jak alkoholikiem - zostaje się na zawsze. Unikam wszelkiego rodzaju detoksów i postów, by nie wybić się z uregulowanego rytmu żywienia w obawie, że mogłabym znowu stracić nad nim kontrolę. Do dziś, na stresujące sytuacje, reaguję w jedyny znany mi sposób - niejedzeniem. Tyle, że dziś potrafię rozpoznać ten mechanizm i z nim walczyć. Anoreksja, to coś więcej niż przejście na dietę odchudzającą. To ogromne zaburzenie poczucia własnej wartości sprawiające, że człowiek ma kompletnie zniekształcony obraz siebie.
Doskonałość tak samo nie jest nam dostępna jak nieskończoność (A. Musset). Tylko akceptując tę prawdę, będziemy w stanie odkryć i pokochać w sobie naturalne piękno. Próby zakłamania rzeczywistości przez kolejne chirurgiczne ingerencje w nasze ciało nie spowodują, że osiągniemy stan zadowolenia z siebie. Skąd to wiem? Wystarczy spojrzeć na kobiety, które wkroczyły na ową drogę. Większość z nich wpadła w pułapkę niekończących się zabiegów, doprowadzając się niejednokrotnie do karykaturalnego stanu. Kolejne próby "ulepszenia" nie przynoszą pożądanego efektu i raczej nigdy go nam nie przyniosą. Jeśli nie poczujesz się piękna od wewnątrz, żadna operacja Ci tego nie zrekompensuje. Problemów z poczuciem własnej wartości i atrakcyjności nie wyleczy chirurg plastyczny. Każdą dziewczynę, która planuje pójść pod skalpel, wysłałabym najpierw na psychoterapię.
Bolączką współczesnego świata jest negacja naturalnych procesów, jakim jest choćby starzenie. Chirurgia plastyczna, to ważna dziedzina medycyny estetycznej. Z założenia miała jednak pomagać ludziom zniekształconym przez choroby, czy nieszczęśliwe wypadki. Skądinąd pieniądz zrobił swoje. Poprawiamy to, co niekoniecznie poprawy wymaga. W niektórych przypadkach zastanawia mnie, czy to poprawa czy wręcz pogorszenie. A co jeśli któregoś dnia stanie przed kamerą kolejna "gwiazdka" i ogłosi, że idealna dłoń powinna mieć 4 palce? Popędzimy jak "jeden mąż" na amputację, byleby wpisać się w nowy trend? Celowo przytaczam jako wzór kalectwo, bo czyż wycinanie sobie żeber dla węższej talii takowym nie jest?
Presja ideału i perfekcji wywierana jest również na mężczyzn, panowie zdają się być jednak bardziej odporni. Z czego to wynika? Z większej pewności siebie i braku kompleksów. My kobiety chyba bardziej cierpimy na te przypadłości. Setki lat życia w świadomości, że jest się mniej wartościowym członkiem społeczeństwa, że kobiecie "nie wypada" wykonywać danego zawodu, że ostatecznie o wszystkim decyduje jej mąż - zrobiły swoje Przez wieki kobietom nie wolno było samym o sobie decydować. Były bezgranicznie podporządkowane mężczyznom. W końcu przyszedł czas wyzwolenia, jednak skutki długotrwałego odbierania im pewności siebie długo jeszcze będą dawały o sobie znać. Zaryzykuję tu porównanie do zwierząt cyrkowych. Gdy jeszcze są małe, przykuwa się je łańcuchem, aby nie uciekły. Po pewnym czasie okowy można ściągnąć - zwierze i tak nigdzie nie pójdzie. Nie mam jednak zamiaru wieszać przysłowiowych psów na mężczyznach. Ich świadomość mocno się zmieniła. To my kobiety same zakładamy sobie kajdany perfekcji! Prześcigamy się, która będzie szczuplejsza, choć jestem przekonana, że większość mężczyzn woli zdrową dziewczynę miast "kija od szczotki".
To my uświadamiamy mężczyznom, że możemy się jeszcze bardziej nagiąć i cierpieć dla bycia seksowną. Prosty przykład - wysokie obcasy. Powstały około 1500 roku, lecz - bynajmniej - nie dla dodania sobie wzrostu. Ich przeznaczeniem było dobre trzymanie męskiej nogi w strzemionach podczas jazdy konnej. Z czasem, za pomocą wysokich obcasów, zaczęto podkreślać swój pokaźny status majątkowy oraz standard życia. W ten sposób obcasy stały się częścią (wyłącznie męskiej!) mody. Pierwszą kobietą, która założyła takie buty, była 14-letnia Katarzyna Medycejska podczas ślubu z księciem Orleanu. W ten oto sposób stały się one dostępne dla kobiet. Przechodziły różne transformacje i miały różne formy. Niejednokrotnie chodzenie w nich sprawiało wiele trudności - rzecz jasna kobietom, bo mężczyźni nie tacy głupi i dawno porzucili to niewygodne i niefizjologiczne obuwie. Niewątpliwie, zakładając szpilki, stajemy się seksowniejsze - nogi wydaja się dłuższe, sylwetka smuklejsza, no i to ponętne kołysanie biodrami! Szpilki bez dwóch zdań dodają szyku. Lecz za jaka cenę... Ból stóp, osłabienie mięśni łydek i ścięgna Achillesa, halluksy... Mężczyźni, to wzrokowcy. Skoro pokazałyśmy im jakie możemy być powabne w butach na obcasach, nie wyobrażają już sobie nas bez nich. Jestem jednak przekonana, że - gdybyśmy ciągle im tego nie uświadamiały - oni nigdy nie wpadliby na to, by oczekiwać od nas czegoś, co sami dawno - z rozsądku - porzucili.
Oczywiście wszystko, co tu piszę, jest tylko i wyłącznie moją prywatną opinią, nie popartą żadnymi ankietami, czy innymi badaniami. Ot czysto hipotetyczne przemyślenia kobiety próbującej wziąć byka, jakim są wieczne kompleksy, za rogi.
Mimo pozorów w postaci przebojowego charakteru, jestem mocno zakompleksioną osobą, dlatego też moja bliska koleżanka - fotograf wpadła na pomysł zrobienia mi specjalnej sesji. Choć zdjęcia eksponują stronę cielesną, chciałabym, by ewentualny odbiorca spróbował dojrzeć w nich również moją osobowość. Prawdziwe piękno kryje się bowiem wewnątrz człowieka, nie mam co do tego żadnych wątpliwości! Nie lubię zwracać na siebie uwagi, chyba że intelektualnie, a już na pewno nie chciałabym, by mężczyźni "ślinili się" na mój widok. Dlatego też w swojej kobiecości staram się być atrakcyjna i jednocześnie tajemnicza. Nigdy zaś nachalna ani, tym bardziej, ostentacyjnie wulgarna. Kluczem do zachwytu jest bowiem oczarowanie tajemnicą. Z pewnością zdjęcia przepełnione są erotyzmem, nie chodziło mi jednak o to, by wywoływać niezamierzone emocje. Uważny obserwator, patrząc na te zdjęcia, ujrzy - mam nadzieję - przede wszystkim moją kobiecą wrażliwość; prawdziwą mnie - czystą i namiętną, bezbronną i silną zarazem. Nie zamierzam prezentować tu całej sesji, na którą w przeważającej większości składają się śmielsze fotografie, przeznaczone jedynie dla wybranych oczu. Zatem tylko kilka:
Wśród zdjęć znalazło się jedno, trochę inne niż pozostałe, bo nad wyraz zwyczajne (umieściłam je również we wzmiankowanym na początku poście, do którego przeczytania gorąco zachęcam). Te wcześniejsze miały na celu podkreślenie mojej kobiecości. Nie posiadam figury gwiazdy z filmów porno. Moja sylwetka, to idealna kobieta rodem z Antyku, czyli małe piersi i minimalne wcięcie w talii - klasyczna prosta kolumna. Sesja u koleżanki miała wyeksponować moją kobiecość i rzeczywiście - jeśli stanęłam w odpowiedniej pozycji, można było zobaczyć moje delikatne krągłości. Zdjęcie, o którym mówię, pokazuje 100% naturalnej mnie.
Z początku nie za bardzo je lubiłam, bo wciąż nie jestem wolna od kompleksów, a sztucznie nadmuchane lalki tworzą wzorce, którym ciężko sprostać bez ingerencji chirurgicznej. Postanowiłam jednak wypowiedzieć wojnę moim kompleksom i porównywaniu się z innymi, bo jest to po prostu destrukcyjne. Z racji mojej chudości sukienka na mnie wisi, z dekoltu zaś nie wyskakują piłki do koszykówki. Bioder też specjalnie nie widać. Nigdy nie powiedziałabym, że mam wąskie usta, lecz wobec co drugiej kobiety z wstrzykniętym kwasem hialuronowym lub innym specyfikiem, moje są nad wyraz przeciętne. Ale to jestem właśnie JA i dochodzę do wniosku, że w tym cały mój urok - w małych piersiach, skromnych rzęsach, przeciętnych, lecz moich własnych ustach, po prostu w mojej autentyczności. Z pewnością nie brak kobiet, które natura obdarzyła szczodrzej niż mnie, ale ostatecznie mówię sobie TAK. Zaczynam się akceptować, a może nawet kochać, choć zdaję sobie sprawę, że jest to początek długotrwałego procesu, który dopiero się zaczął. Prawdopodobnie do końca życia przyjdzie mi się z czymś mierzyć, moje ciało będzie poddawać się upływowi czasu, co jest zupełnie naturalne, choć nie dla współczesnego świata, który starzeniu, zmarszczkom i obwisłościom mówi FE. Jeśli będę z czymś walczyć, to tylko z taką niszczącą człowieka filozofią.
__________________________________________
Fot. http://basiakramczynska.pl/
http://no-man.flog.pl/
https://www.facebook.com/Basia-Kramczy%C5%84ska-Fotografia-274772349221528/
Jako nastolatka byłam szczupłą dziewczyną, a mimo to, wskutek narzucanych zewsząd młodemu umysłowi wizji "wieszaków" z wybiegów, wciąż wydawało mi się, że jestem za gruba. Zaczęłam się odchudzać. W krótkim czasie moja sylwetka stała się podobna do tych z Oświęcimia. Pamiętam, jak przeglądałam książki kucharskie, sycąc się jeno widokiem potraw lub ich aromatem. Wąchałam namiętnie chleb, lecz go nie kosztowałam. Mój zaledwie epizod anorektyczny trwał niespełna trzy miesiące, za to leczenie zaburzeń jedzenia trwało kilka lat. W pewnym sensie anorektykiem - jak alkoholikiem - zostaje się na zawsze. Unikam wszelkiego rodzaju detoksów i postów, by nie wybić się z uregulowanego rytmu żywienia w obawie, że mogłabym znowu stracić nad nim kontrolę. Do dziś, na stresujące sytuacje, reaguję w jedyny znany mi sposób - niejedzeniem. Tyle, że dziś potrafię rozpoznać ten mechanizm i z nim walczyć. Anoreksja, to coś więcej niż przejście na dietę odchudzającą. To ogromne zaburzenie poczucia własnej wartości sprawiające, że człowiek ma kompletnie zniekształcony obraz siebie.
Doskonałość tak samo nie jest nam dostępna jak nieskończoność (A. Musset). Tylko akceptując tę prawdę, będziemy w stanie odkryć i pokochać w sobie naturalne piękno. Próby zakłamania rzeczywistości przez kolejne chirurgiczne ingerencje w nasze ciało nie spowodują, że osiągniemy stan zadowolenia z siebie. Skąd to wiem? Wystarczy spojrzeć na kobiety, które wkroczyły na ową drogę. Większość z nich wpadła w pułapkę niekończących się zabiegów, doprowadzając się niejednokrotnie do karykaturalnego stanu. Kolejne próby "ulepszenia" nie przynoszą pożądanego efektu i raczej nigdy go nam nie przyniosą. Jeśli nie poczujesz się piękna od wewnątrz, żadna operacja Ci tego nie zrekompensuje. Problemów z poczuciem własnej wartości i atrakcyjności nie wyleczy chirurg plastyczny. Każdą dziewczynę, która planuje pójść pod skalpel, wysłałabym najpierw na psychoterapię.
Bolączką współczesnego świata jest negacja naturalnych procesów, jakim jest choćby starzenie. Chirurgia plastyczna, to ważna dziedzina medycyny estetycznej. Z założenia miała jednak pomagać ludziom zniekształconym przez choroby, czy nieszczęśliwe wypadki. Skądinąd pieniądz zrobił swoje. Poprawiamy to, co niekoniecznie poprawy wymaga. W niektórych przypadkach zastanawia mnie, czy to poprawa czy wręcz pogorszenie. A co jeśli któregoś dnia stanie przed kamerą kolejna "gwiazdka" i ogłosi, że idealna dłoń powinna mieć 4 palce? Popędzimy jak "jeden mąż" na amputację, byleby wpisać się w nowy trend? Celowo przytaczam jako wzór kalectwo, bo czyż wycinanie sobie żeber dla węższej talii takowym nie jest?
Presja ideału i perfekcji wywierana jest również na mężczyzn, panowie zdają się być jednak bardziej odporni. Z czego to wynika? Z większej pewności siebie i braku kompleksów. My kobiety chyba bardziej cierpimy na te przypadłości. Setki lat życia w świadomości, że jest się mniej wartościowym członkiem społeczeństwa, że kobiecie "nie wypada" wykonywać danego zawodu, że ostatecznie o wszystkim decyduje jej mąż - zrobiły swoje Przez wieki kobietom nie wolno było samym o sobie decydować. Były bezgranicznie podporządkowane mężczyznom. W końcu przyszedł czas wyzwolenia, jednak skutki długotrwałego odbierania im pewności siebie długo jeszcze będą dawały o sobie znać. Zaryzykuję tu porównanie do zwierząt cyrkowych. Gdy jeszcze są małe, przykuwa się je łańcuchem, aby nie uciekły. Po pewnym czasie okowy można ściągnąć - zwierze i tak nigdzie nie pójdzie. Nie mam jednak zamiaru wieszać przysłowiowych psów na mężczyznach. Ich świadomość mocno się zmieniła. To my kobiety same zakładamy sobie kajdany perfekcji! Prześcigamy się, która będzie szczuplejsza, choć jestem przekonana, że większość mężczyzn woli zdrową dziewczynę miast "kija od szczotki".
To my uświadamiamy mężczyznom, że możemy się jeszcze bardziej nagiąć i cierpieć dla bycia seksowną. Prosty przykład - wysokie obcasy. Powstały około 1500 roku, lecz - bynajmniej - nie dla dodania sobie wzrostu. Ich przeznaczeniem było dobre trzymanie męskiej nogi w strzemionach podczas jazdy konnej. Z czasem, za pomocą wysokich obcasów, zaczęto podkreślać swój pokaźny status majątkowy oraz standard życia. W ten sposób obcasy stały się częścią (wyłącznie męskiej!) mody. Pierwszą kobietą, która założyła takie buty, była 14-letnia Katarzyna Medycejska podczas ślubu z księciem Orleanu. W ten oto sposób stały się one dostępne dla kobiet. Przechodziły różne transformacje i miały różne formy. Niejednokrotnie chodzenie w nich sprawiało wiele trudności - rzecz jasna kobietom, bo mężczyźni nie tacy głupi i dawno porzucili to niewygodne i niefizjologiczne obuwie. Niewątpliwie, zakładając szpilki, stajemy się seksowniejsze - nogi wydaja się dłuższe, sylwetka smuklejsza, no i to ponętne kołysanie biodrami! Szpilki bez dwóch zdań dodają szyku. Lecz za jaka cenę... Ból stóp, osłabienie mięśni łydek i ścięgna Achillesa, halluksy... Mężczyźni, to wzrokowcy. Skoro pokazałyśmy im jakie możemy być powabne w butach na obcasach, nie wyobrażają już sobie nas bez nich. Jestem jednak przekonana, że - gdybyśmy ciągle im tego nie uświadamiały - oni nigdy nie wpadliby na to, by oczekiwać od nas czegoś, co sami dawno - z rozsądku - porzucili.
Oczywiście wszystko, co tu piszę, jest tylko i wyłącznie moją prywatną opinią, nie popartą żadnymi ankietami, czy innymi badaniami. Ot czysto hipotetyczne przemyślenia kobiety próbującej wziąć byka, jakim są wieczne kompleksy, za rogi.
Mimo pozorów w postaci przebojowego charakteru, jestem mocno zakompleksioną osobą, dlatego też moja bliska koleżanka - fotograf wpadła na pomysł zrobienia mi specjalnej sesji. Choć zdjęcia eksponują stronę cielesną, chciałabym, by ewentualny odbiorca spróbował dojrzeć w nich również moją osobowość. Prawdziwe piękno kryje się bowiem wewnątrz człowieka, nie mam co do tego żadnych wątpliwości! Nie lubię zwracać na siebie uwagi, chyba że intelektualnie, a już na pewno nie chciałabym, by mężczyźni "ślinili się" na mój widok. Dlatego też w swojej kobiecości staram się być atrakcyjna i jednocześnie tajemnicza. Nigdy zaś nachalna ani, tym bardziej, ostentacyjnie wulgarna. Kluczem do zachwytu jest bowiem oczarowanie tajemnicą. Z pewnością zdjęcia przepełnione są erotyzmem, nie chodziło mi jednak o to, by wywoływać niezamierzone emocje. Uważny obserwator, patrząc na te zdjęcia, ujrzy - mam nadzieję - przede wszystkim moją kobiecą wrażliwość; prawdziwą mnie - czystą i namiętną, bezbronną i silną zarazem. Nie zamierzam prezentować tu całej sesji, na którą w przeważającej większości składają się śmielsze fotografie, przeznaczone jedynie dla wybranych oczu. Zatem tylko kilka:
Z początku nie za bardzo je lubiłam, bo wciąż nie jestem wolna od kompleksów, a sztucznie nadmuchane lalki tworzą wzorce, którym ciężko sprostać bez ingerencji chirurgicznej. Postanowiłam jednak wypowiedzieć wojnę moim kompleksom i porównywaniu się z innymi, bo jest to po prostu destrukcyjne. Z racji mojej chudości sukienka na mnie wisi, z dekoltu zaś nie wyskakują piłki do koszykówki. Bioder też specjalnie nie widać. Nigdy nie powiedziałabym, że mam wąskie usta, lecz wobec co drugiej kobiety z wstrzykniętym kwasem hialuronowym lub innym specyfikiem, moje są nad wyraz przeciętne. Ale to jestem właśnie JA i dochodzę do wniosku, że w tym cały mój urok - w małych piersiach, skromnych rzęsach, przeciętnych, lecz moich własnych ustach, po prostu w mojej autentyczności. Z pewnością nie brak kobiet, które natura obdarzyła szczodrzej niż mnie, ale ostatecznie mówię sobie TAK. Zaczynam się akceptować, a może nawet kochać, choć zdaję sobie sprawę, że jest to początek długotrwałego procesu, który dopiero się zaczął. Prawdopodobnie do końca życia przyjdzie mi się z czymś mierzyć, moje ciało będzie poddawać się upływowi czasu, co jest zupełnie naturalne, choć nie dla współczesnego świata, który starzeniu, zmarszczkom i obwisłościom mówi FE. Jeśli będę z czymś walczyć, to tylko z taką niszczącą człowieka filozofią.
__________________________________________
Fot. http://basiakramczynska.pl/
http://no-man.flog.pl/
https://www.facebook.com/Basia-Kramczy%C5%84ska-Fotografia-274772349221528/