Dziś o moich doświadczeniach z księżmi. Wątek chciałabym "ugryźć" od strony czysto ludzkiej, celowo zatem pominę kwestie odprawiania mszy, spowiedzi i innych sakramentów.
Na temat kapłaństwa zwyczajowo padają wielkie słowa. Jest ono powołaniem, sposobem na życie, a do jego istoty należy wręcz służba drugiemu człowiekowi. Katechizm Kościoła Katolickiego poucza nas, że "przez służbę innym sami uświęcamy się i zasługujemy na zbawienie". Jak to powinno wyglądać w praktyce? Posługa w konfesjonale, praktyka duszpasterska, co najważniejsze zaś, otwartość na bliźniego. Wzorem lekarza odpowiedzialnego za doczesne życie śmiertelnika, ksiądz sprawuje pieczę nad jego egzystencją wieczną. Jezus postawił Apostołom wysokie wymagania, takie jak modlitwa, ubóstwo, pokora, zaparcie się siebie. Jednak czy ich następcy pełni są ewangelicznego ducha?
Jako że od młodości w kościele udzielałam się "muzycznie", rzec można, zajęłam miejsce u tzw. żłoba. Moje życie w sporej mierze toczyło się też na plebanii. Kawa, ciasto, pizza, film na video, nawet i naleweczka. Tak sobie miło z przyjaciółmi czas spędzałam. Bo i czemuż by nie? Ksiądz też człowiek. Lecz, gdy z młodzieńczych lat wyrosłam i jako statecznej już białogłowie przyszło mi oficjalne wizyty składać, sprawy nieco się skomplikowały.
W ostatnich dniach pochłonięta byłam szukaniem dogodnego miejsca, w którym można by zorganizować koncert. Nasza orkiestra liczy kilkadziesiąt osób, zatem wybór mój padł na kościół. Stosowny telefon wykonałam, w duchu licząc, że pomysł spotka się z aprobatą. Toteż niemile mnie zaskoczyło, gdy proboszcz stwierdził, co następuje. Inicjatywa, jego zdaniem, piękna, tyle, że ...zbyt kłopotliwa. Wszak wielkiej pracy wymaga - ogłosić wydarzenie z ambony, udostępnić kościół, jakąś salkę do przebrania i toaletę - on zaś jest taaaki zmęczony. Pytam zatem, co innego w tym czasie ma do roboty? Czyż nie od tego jest, by angażować się i być uczynnym?
Zadzwoniłam do innej świątyni. Tu wprawdzie zgodę otrzymałam, lecz i tak odczułam spory niesmak. Szczegóły przybyłam omawiać z synkiem. Ma się rozumieć, pilnowałam, by (w ramach ulubionej zabawy) niczego proboszczowi z biurka nie zrzucił. Siedziało maleństwo grzecznie na moich kolanach, od czasu do czasu nieśmiało czegoś dotykając. Gdy zdarzyło mu się raptem odrobinę przesunąć któryś z gadżetów, ksiądz ostentacyjnie go poprawiał, przy czym do końca nie obdarzył ani mnie, ani mej słodkiej chłopczyny uśmiechem. Miałam nieodparte wrażenie bycia intruzem. Recz jasna to tylko moje emocje, ale te znikąd się przecież nie biorą.
Z zakonnikami doświadczenia mam nieco lepsze. Zapewne wynika to z ich duchowej formacji, jak również z większej ilości codziennych obowiązków, co dość skutecznie chroni ich przed skupianiem się na pasieniu brzuchów. Wśród księży, których znam z czasów, gdy jeszcze byli klerykami, a nawet nieco wcześniejszych, często obserwuję pewien przykry proces przemiany. Dorabiają się oni kałduna oraz wypasionej bryki, oddalając się jednocześnie od ludzi i ich potrzeb. Nie jestem przeciwniczką posiadania samochodu przez kler. Wręcz przeciwnie - przy ich posłudze auto jest bardzo pożyteczne. Nie śmiem również odmawiać im tej odrobiny wygody. Tylko czy to koniecznie musi być fura za 100 tysięcy złotych lub więcej? To się po prostu nie godzi. Przepych, w którym żyją, psuje ich, sprawiając, że przestają żyć życiem ludzi. Nic dziwnego, że odwiedzając biuro parafialne, czuję się nieledwie petentem.
Przepraszam wszystkich, których uraziłam. Moim celem nie było podważanie zaufania do księży w ogóle. Obca mi jest postawa antyklerykalna. Pragnęłam jedynie wyrazić konstruktywną krytykę i żywą nadzieję, iż ambasadorzy Chrystusa, w imię miłości do Boga i ludzi, staną się w swej posłudze gorliwsi.